To cabrio robi wrażenie
Gdyby na podobieństwo salonu samochodowego powstał z czytnikami, inkBOOK Calypso byłby niczym kabriolet, na którym zatrzymuje się najwięcej spojrzeń. Kiedy zobaczyłem dostępność kolorów od razu wiedziałem, że mój wybór nie padnie na klasyczną czerń. Czerwone plecki zmieniają swój odcień w zależności od kąta padania światła, a po dwóch tygodniach testów bez etui okazało się, że poza odciskami palców trudno doszukać się jakiejkolwiek rysy. Zaznaczę w tym miejscu, że testowałem w plenerze podczas wędkowania.
Silnik i dodatkowe wyposażenie
W swoim pierwszym teście czytników kilku topowych marek zauważyłem, że inkBOOK jest bezkonkurencyjny jeżeli chodzi o dwie czołowe platformy abonamentowe – Legimi oraz EmpikGO.
Piszę to jako osoba przyzwyczajona do konsumpcji filmów z Netflixa i HBO Go. Nie jestem w stanie zaakceptować okrojonych lub zmodyfikowanych wersji tych aplikacji. Oczekiwania te przeniosłem na czytnik i inkBOOK Calypso, podobnie jak jego poprzednik również na tym polu mnie nie zawiódł. Możliwość przeglądania pełnej biblioteki (w przypadku Legimi) i EmpikGo na wyłączność. Trzeba jednak pójść na pewien kompromis. Pierwszy odczyt książki potrafi potrwać nawet do minuty, a samo przerzucanie stron nie jest tak szybkie jak przy książkach wgranych bezpośrednio na czytnik. Tłumaczę to próbą oddania realistycznego tempa zmiany strony w książce papierowej.
Pozytywne akcenty
W swojej recenzji wideo nastawiłem się na wypowiedzenie słów „to nie jest czytnik do plików PDF” i ku mojemu zaskoczeniu mocno się pomyliłem, bo inkBOOK Calypso w trybie reflow (dopasowuje rozmiar tekstu i justowanie automatycznie) radzi sobie z PDFami nad wyraz dobrze.
Zmianą na plus jest także mała poprawa jakości podświetlenia. InkBOOK Calypso świeci bardziej równomiernie – nie dostrzegłem ciemniejszych stref na krawędziach jak w Prime HD, a i skrajny żółty jest w końcu taki jak u konkurencji.
Strona główna to kolejna zmiana. Bardziej czytelna, intuicyjna i minimalistyczna z możliwością zmiany dolnych kafelek (ale nie wszystkich). Pojawił się także nowy przycisk startowy przy zachowaniu poprzedniego kształtu i funkcjonalności przycisków bocznych. Osobiście nie miałbym nic przeciwko, gdyby pokuszono się o ich całkowite usunięcie, ale wtedy ktoś pokusiłby się o nazwanie inkBOOK Calypso kopią Kindle Paperwhite.
Bateria to także obietnica zmiany na lepsze. Używam słowa obietnica, ponieważ wszystko zależy od sposobu użytkowania. Sam często zapominam czytnik wyłączać i usypiam go z włączoną siecią Wi-fi, co mocno skraca jego czas pracy bez ładowania. Po dwóch tygodniach testów z umiarkowaną liczbą przeczytanych godzin, inkBOOK Calypso wciąż posiadał 30% baterii do wykorzystania. Porównując to do mojego Kindle Oasis 3, którego ładuję raz w tygodniu, mogę stwierdzić że jest bardzo dobrze.
Szybko czy bezpiecznie
InkBOOK Calypso to komfortowe auto, które dowiezie nas od prologu po epilog. Z zewnątrz to kabriolet (przynajmniej w czerwonej wersji), ale w niektórych momentach pod maską przydałoby się kilka koni mechanicznych więcej. W razie stłuczki i tak jesteście bezpieczni, bo gwarancja jaką zapewnia producent (3 lata), to także atut urządzeń marki inkBOOK. Optymizmem napawa nowy system, do którego z pewnością pojawią się aktualizacje mające na celu przyspieszyć działanie jego i najważniejszych aplikacji. InkBOOK Calypso zostaje ze mną ze względu na Legimi, Empik GO, Publio, dodatkowe testy plików PDF i nietuzinkowy wygląd. Zabawne, że połowy z tych rzeczy nie ma na moim, prawie trzy razy droższym Kindle Oasis 3.