Nieczęsto zdarzają się dzisiaj kryminały o objętości powyżej pięciuset stronic. Powód? Pewnie niejeden czytelnik zgrzytałby zębami zbyt długo czekając na rozwiązanie zagadki. A że czas czytelnika cenniejszy od złota, wie każdy redaktor wykreślający tysiące zbędnych słów z maszynopisów. Autorów (bo jest ich dwóch) „Ostatniego życia” potraktowano chyba wyjątkowo łaskawie i o dziwo, jest to największy atut tej książki.
Wtedy
2009 rok, Szwecja. Obrzydliwie bogata i zmanierowana rodzina przeżywa kolejny, wypełniony rutyną i przestrzeganiem narzuconych przez siebie standardów dzień. Plamą na swetrze, której od wielu lat nie daje się sprać jest krnąbrna i buntownicza córka, która ku szczególnej dezaprobacie matki nie zamierza wpasować się w przygotowaną dla niej ramę. Ojciec stara się równoważyć atmosferę w domu, ale jego brak jednoznacznego wsparcia dla Emelie, wpędza dziewczynę w stan autodestrukcji. Pewnego dnia nastolatka wychodzi ze swojego domu po raz ostatni. Impreza ze znajomymi, spotkanie z tajemniczym mężczyzną, krew na piasku, brak ciała. Tyle udaje się ustalić lokalnej policji.
Teraz
Mniej więc dziesięć lat później, agent FBI budzi się w szpitalnym łóżku tuż obok mężczyzny, który kilkanaście godzin wcześniej mierzył do niego z broni. Sprawa jest związana z najgroźniejszymi w Nigerii handlarzami narkotyków. John staje się teraz dla biura kluczowym dowodem w sprawie i zostaje wpisany w program ochrony świadków. Ma zacząć nowe życie i na miejsce startu wybiera Szwecję i miasto, w którym w 2009 roku zaginęła Emelie.
W tym momencie mogłyby zacząć się strzały, pościgi, wywarzanie drzwi, napalm z powietrza, a tempo akcji dorównywałoby obrotom na sekundę śmigła helikoptera. Tyle, że nie. Mohlin i Nystrom, dwaj kumple z dzieciństwa, naczekali się tyle lat na spełnienie marzenia o pisarstwie, że nie zamierzają się spieszyć.
Czytelnik przyzwyczajony do bohaterów-wydmuszek, może być nieco zaskoczony, że w „Ostatnim życiu” już pierwsze rozdziały dają do zrozumienia, że nie akcja jest tutaj kluczem a interakcja. Portrety agenta FBI i ojca Emelie są nakreślone szczególnie starannie. A o samej Emelie, choć jest wielką nieobecną w książce, wiemy tak dużo, że tym bardziej wyczekujemy rozwiązania sprawy. Co może się podobać, to że duet Skandynawów oparł się pokusie nadania agentowi cech super bohatera z elementarzem MacGyvera w tylnej kieszeni. Tutaj liczy się wiarygodność, a wiarygodność buduje się poprzez umiejętne pisanie życiorysów bohaterów.
Postacią najciekawszą jest ojciec Emelie. Mierzący się nieustannie ze sobą, walczący o resztki swojej tożsamości w wyrafinowanym i pozbawionym empatii domu, w którym gospodarzem jest jego żona. Nie wie czy utrata własnej wartości wynika z jego słabości czy miłości. Chce walczyć o córkę w białych rękawiczkach, które ostatecznie zostają zbrukane krwią. Jest rozczarowaniem dla Emelie i samego siebie.
Przyzwyczaili nas pisarze kryminałów do szaleńczego tempa akcji i ekstrawaganckich sposobów na zbrodnię. Dlatego książka taka jak „Ostatnie życie” jeszcze lepiej smakuje. Jak cukierek, który daje gwarancję, że nie połkniecie go przypadkiem w połowie i przyjemność za szybko się skończy. Panowie pisarze zapraszają na łódkę, ale nie będzie przecinania fal. Zarzucają kotwicę i opowiadają historię, jak to pewien agent rozgrzebał zagadkę z przeszłości. Tylko jak podzielili się rozdziałami? Pojęcia nie mam, a to kolejny kciuk w górę na ich konto.
Wyjątkowo udany debiut, ale przy kolejnym tomie składam parasol ochronny, bo mam już konkretne oczekiwania.
Jednego się tylko uczepię. Anglojęzyczny tytuł „Bucket list” jakoś lepiej pasuje mi do tej książki.