Jak poznawać historię, to tylko w taki sposób. Jung Chang ma niesamowity dar opowiadania i z całym szczęściem dla czytelnika nie zachowała go dla siebie. Powieść szkatułkowa i sto procent faktów. Chińska „Gra o tron” rzekłby ktoś i byłbym skłonny go poprzeć w tej śmiałej tezie.
Jung Chang zasłynęła publikując autobiograficzne Dzikie Łabędzie. Są one historią przemian ostatniego stulecia w Chinach z punktu widzenia trzech pokoleń kobiet. Książka przez wielu uwielbiana, bo osobista, prawdziwa, a do tego w kraju urodzin autorki zakazana (pisałem o niej wcześniej). Później doszły do tego kolejne dwie monumentalne biografie, a teraz światło dziennie w Polsce ujrzały Siostry z Szanghaju. Mnogość publikacji każdorazowo podparta kilkudziesięciostronicową bibliografią wystarczy, aby Jung Chang uznać za specjalistkę od najnowszej historii Chin. Odrabia pracę domową na piątkę z plusem.
„Były raz w Chinach trzy siostry. Jedna kochała pieniądze, druga władzę, a trzecia swój kraj.”
Ei-ling, Ching-ling i May-ling. Urodzone na przełomie wieków. Córki poczciwego kaznodziei o imieniu Charlie, który bardziej przesiąknął kulturą Stanów Zjednoczonych niż Chin. Tam też kształtował się, wolny od kulturowych ograniczeń, światopogląd trzech sióstr. Rzucone na głęboką wodę (najmłodsza z nich rozpoczęła edukację w wieku 9 lat) szybko osiągnęły samodzielność i określiły swoje ścieżki życiowe – każda inną. Po odebraniu należytego wykształcenia powróciły do kraju. Przez doświadczenie życia na zachodzie, powrót ten okazał się jednak mocno rozczarowujący. Adoratorzy ustawiający się w kolejce i zgodne z tradycją uprzedmiotowienie kobiet. Na nieszczęście Charliego wśród ubiegających się o rękę jednej z córek znalazł się największy rewolucjonista kraju. Gdyby jednak znał siłę samostanowienia i zaradność swoich córek i wiedział jak z fotela pasażera pokierują przemianami w Chinami, może nawet współczułby nieświadomemu zagrożenia mężczyźnie.
„Rewolucja nie zależy od pieniędzy, ona zależy od pasji”.
Nieustanny konflikt wewnętrzny, to najlepsze określenie dla tła opowieści Jung Chang. Przez wiele stuleci w Chinach utrzymywany był kult jednostki, a co najważniejsze dla tej historii – że władzę może wyrwać sobie każdy, kto będzie wystarczająco zdeterminowany i bezwzględny. Tak więc każdy bunt i rewolucja rodziła kolejne lata tyranii, zawsze tym samym kosztem – przeciętnych obywateli, którzy naiwnie ulegali pięknie opakowanym ideom. Ich jedyną nadzieją okazywały się kobiety, które potrafiły używać swojej siły wpływu do sterowania mężczyznami u władzy – i tutaj oto mamy możliwą przyczynę zbanowania tej książki w patriarchalnych Chinach.
„Wiesz, zauważyłam, że mężczyźni odnoszący największe sukcesy to zazwyczaj nie ci o wielkim geniuszu, lecz ci mający tak ogromną wiarę w siebie, że nieuchronnie hipnotyzują innych, przekonując ich o swojej wspaniałości równie skutecznie jak siebie samych.”
Z oczywistych względów Jung Chang oddaje trzem siostrom hołd, ale na szczęście nie jest aż tak sugestywna i jej solidarność nie jest bezwarunkowa. Trzy córki Charliego nie były bowiem niewinne niczym kwiaty lotosu. Popełniały błędy i zdarzało się, że konflikty eskalowały w wyniku ich nie do końca przemyślanych działań. Czytelnik może uznać, że największą walkę prowadziły ze samymi sobą, bo na szali była rodzina, miłość, władza i poczucie własnej wartości i najważniejsze – heroiczna walka o tożsamość. Dlatego ta książka z punktu widzenia współczesnych Chin jest tak szalenie istotna. Znajomość historii i pamięć tragicznych wydarzeń przeszłości są drogowskazem wskazującym drogę do przyszłości.
Lektura „Sióstr z Szanghaju” to lekcja historii w wersji light. Daje czytelnikowi przyjemnie podaną niezliczoną ilość opowieści o kraju orientu, którego obraz został mocno wypaczony przez popkulturę w ostatnich latach. A jeżeli ktoś jest przyzwyczajony do formy beletrystycznej, nie powinien czuć się zagubiony. Dostanie szalenie ciekawe bohaterki, za których losami będzie mógł podążać od początku do samego końca.
Odstawiam na półkę z głęboką satysfakcją, bowiem o kilka długości poszerzyłem pole swojego horyzontu.